Królowa Śniegu

PIERWSZA HISTORIA CO DOTYCZY LUSTERKA I JEGO FRAGMENTÓW

Teraz więc! Zaczniemy. Kiedy historia się skończy, będziesz wiedział o wiele więcej niż wiesz.

Był strasznie złym hobgoblinem, goblinem najbardziej nikczemnego rodzaju, a właściwie sam był diabłem. Pewnego dnia diabeł był w bardzo dobrym humorze, bo właśnie skończył lustro, które miało tę szczególną moc: wszystko, co dobre i piękne, co się w nim odbijało, wydawało się zanikać prawie do zera, a wszystko, co było bezwartościowe i brzydkie, stawało się najbardziej rzucający się w oczy i jeszcze brzydszy niż kiedykolwiek. W tym lustrze najpiękniejsze krajobrazy wyglądały jak gotowany szpinak, a najlepsi ludzie stawali się ohydni albo stawali na głowach i nie mieli żołądków. Ich twarze były zniekształcone nie do poznania, a jeśli ktoś miał pieg, z pewnością rozprzestrzenił się, aż zakrył zarówno nos, jak i usta.

"To jest bardzo śmieszne!" powiedział diabeł. Jeśli dobra, pobożna myśl przeszła komuś przez głowę, ukazywała się w lustrze jako cielesny uśmiech, a diabeł śmiał się głośno ze swojego pomysłowego wynalazku.

Wszyscy, którzy chodzili do szkoły hobgoblina – bo miał własną szkołę – mówili wszystkim, że zdarzył się cud. Teraz, jak twierdzili, po raz pierwszy można było zobaczyć, jak naprawdę wygląda świat i jego ludzie. Biegali z lustrem, aż nie było żywej osoby ani ziemi na ziemi, która nie byłaby zniekształcona.

Potem chcieli wzlecieć do samego nieba, by drwić z aniołów i naszego Pana. Im wyżej lecieli z lustrem, tym szerzej się uśmiechało. Z trudem mogli go utrzymać. Leciały wyżej i jeszcze wyżej, bliżej nieba i aniołów. Potem uśmiechnięte lustro zadrżało z taką gwałtownością, że wyślizgnęło się im z rąk i spadło na ziemię, gdzie rozbiło się na setki milionów miliardów kawałków, a może nawet więcej. A teraz sprawiał więcej kłopotów niż przed jego zniszczeniem, ponieważ niektóre fragmenty były mniejsze niż ziarnko piasku i latały po całym świecie. Kiedy już trafią w oczy ludzi, tam zostaną. Te kawałki szkła zniekształcały wszystko, co ludzie widzieli, i sprawiały, że widzieli tylko złą stronę rzeczy,

Kilku ludzi dostało nawet w serca odłamek szkła, a to było straszne, bo zamieniło ich serca w bryły lodu. Niektóre fragmenty były tak duże, że posłużyły jako szyby – ale nie takie, przez które należy patrzeć na znajomych. Inne elementy zostały przerobione na spektakle i złe rzeczy zdarzały się, gdy ludzie je zakładali, aby widzieć wyraźnie i widzieć sprawiedliwość. Diabeł był tym wszystkim tak łaskotany, że śmiał się, aż boki go boli. Ale drobne kawałki szkła wciąż latają w powietrzu i teraz usłyszysz, co się stało.

DRUGA HISTORIA: MAŁY CHŁOPIEC I MAŁA DZIEWCZYNKA

W wielkim mieście było tak zatłoczone domami i ludźmi, że niewielu znalazło miejsce nawet na mały ogródek i większość ludzi musiała zadowolić się doniczką, ale dwójce biednych dzieci, które tam mieszkały, udało się mieć ogródek trochę większy niż doniczka. Te dzieci nie były bratem i siostrą, ale kochały się tak samo, jak gdyby były. Ich rodzice mieszkali blisko siebie na strychach dwóch sąsiednich domów. Tam, gdzie spotykały się dachy i gdzie rynna biegła między dwoma domami, ich dwa małe okna były skierowane do siebie. Wystarczyło przejść przez rynnę, aby przejść od okna do okna.

W tych oknach rodzice mieli dużą skrzynkę, w której posadzili warzywa na swój użytek, a także mały krzew róży. Każde pudełko miało krzak, który rozkwitał do perfekcji. Wtedy rodzicom przyszło do głowy, aby umieścić te pudełka nad rynsztokiem, gdzie prawie sięgały od jednego okna do drugiego i wyglądały dokładnie jak dwie ściany kwiatów. Groszek zwisał nad skrzynkami, a krzaki róż wyrzucały długie pędy, które otaczały okna i pochylały się ku sobie. To było prawie jak mały łuk triumfalny zieleni i kwiatów. Pudełka były bardzo wysokie i dzieci wiedziały, że nie wolno im się na nich wspinać, ale często pozwalano im wychodzić na dach pod różami, gdzie świetnie się bawiły razem.

Zima oczywiście położyła kres tej przyjemności. Okna często są całkowicie oszronione. Ale podgrzewali miedziane monety na kuchence i przyciskali te gorące monety do oszronionego szkła. Potem mieli najwspanialsze judasze, okrągłe jak pierścień, a za nimi pojawiło się jasne, przyjazne oko, po jednym w każdym oknie - to mały chłopiec i dziewczynka wyglądali. Nazywał się Kay, a ona Gerda. Z jednym przeskokiem mogli dołączyć do siebie latem, ale aby odwiedzić razem zimą, musieli zejść na dół w jednym domu i wspiąć się na górę w drugim. Na zewnątrz kłębił się śnieg.

– Zobacz roje białych pszczół – powiedziała stara babcia.

– Czy mają też królową pszczół? - spytał mały chłopiec, bo wiedział, że prawdziwe pszczoły ją mają.

– Tak, rzeczywiście – powiedziała babcia. „Lata w gęstwinie roju. Jest największą pszczołą ze wszystkich i nigdy nie może pozostać cicho na ziemi, ale wraca ponownie do ciemnych chmur. Wiele zimowych nocy przelatuje ulicami i zagląda przez okna. Potem zamarzają w dziwny sposób, jakby były pokryte kwiatami.

„O tak, widzieliśmy to” – powiedziały oboje dzieci, więc wiedziały, że to prawda.

– Czy Królowa Śniegu może tu wejść? - zapytała mała dziewczynka.

"No cóż, niech przyjdzie!" zawołał chłopiec. „Położyłem ją na gorącym piecu i stopiłem”.

Ale Babcia pogłaskała go po głowie i opowiedziała im inne historie.

Tego wieczoru, kiedy mały Kay był w domu i na wpół gotowy do spania, wspiął się na krzesło przy oknie i wyjrzał przez mały wizjer. Kilka płatków śniegu spadło, a największy ze wszystkich upadł na brzeg jednej ze skrzynek na kwiaty. Ten płatek rósł coraz bardziej, aż w końcu zmienił się w kobietę ubraną w najdelikatniejszą białą gazę, która wyglądała, jakby była zrobiona z milionów płatków w kształcie gwiazdy. Była piękna i pełna wdzięku, ale była lśniącym, błyszczącym lodem. Mimo to żyła, a jej oczy błyszczały jak dwie jasne gwiazdy, ale nie było w nich ani odpoczynku, ani spokoju. Skinęła głową w stronę okna i skinęła ręką. Mały chłopiec był przestraszony, a gdy zeskoczył z krzesła, wydało mu się, że za oknem przeleciał ogromny ptak.

Następny dzień był pogodny i zimny. Potem śnieg rozmroził się i nadeszła wiosna. Świeciło słońce, wyrosła zielona trawa, jaskółki gnieździły się, otwierano okna i po raz kolejny dzieci bawiły się w swoim małym ogródku na dachu, wysoko w rynnie deszczowej na dachu domu.

Tego lata róże rozkwitły najlepiej. Dziewczynka nauczyła się hymnu, w którym była linia o różach, która przypominała jej własne kwiaty. Zaśpiewała to małemu chłopcu, a on zaśpiewał to z nią:

„Gdzie róże kwitną tak słodko w dolinie,

Tam bez wątpienia znajdziesz Dzieciątko Chrystusowe.

Dzieci trzymały się za ręce, całowały róże, patrzyły na jasne słońce Pana i mówiły do ​​niego tak, jakby było tam Dzieciątko Jezus. Jakie to były cudowne letnie dni i jak pięknie było pod tymi pachnącymi krzewami róż, które zdawały się nigdy nie przestać kwitnąć.

Kay i Gerda patrzyły pewnego dnia na księgę z obrazkami ptaków i zwierząt i właśnie wtedy – dokładnie w chwili, gdy zegar na kościelnej wieży wybił piątą – Kay zawołał:

„Och! coś mnie bolało. A teraz mam coś w oku”.

Mała dziewczynka objęła go ramieniem za szyję, a on zamrugał. Nie, nic w tym nie widziała.

– Myślę, że zniknął – powiedział. Ale to nie zniknęło. Był to jeden z tych odłamków szkła z magicznego lustra. Pamiętasz to lustro goblina – to, które sprawiało, że wszystko, co się w nim odbijało, było wielkie i dobre, ale które powiększało wszelkie złe rzeczy, aż każda skaza wydawała się duża. Biedny Kay! Odłamek przebił również jego serce i wkrótce zamieni się w bryłę lodu. Ból ustał, ale szkło wciąż tam było.

"Dlaczego miałbyś płakać?" on zapytał. „To sprawia, że ​​wyglądasz tak brzydko. I nagle przyszło mu do głowy, żeby powiedzieć:

„Ugh! ta róża jest cała zjedzona przez robaki. I spójrz, ta jest krzywa. A te róże są tak brzydkie, jak tylko mogą być. Wyglądają jak pudełka, w których rosną”. Kopnął pudła i odłamał obie róże.

"Kay! co robisz?" – zawołała dziewczynka. Kiedy zobaczył, jak ją to zdenerwowało, zerwał kolejną różę i wskoczył do domu przez własne okno, zostawiając kochaną małą Gerdę samą.

Później, kiedy wyjęła swoją książkę z obrazkami, powiedział, że nadaje się tylko dla dzieci w kołysce. A ilekroć babcia opowiadała historie, zawsze wtrącał się „ale-”. Gdyby mu się to udało, skradłby się za nią, założył okulary na nos i naśladował ją. Zrobił to tak sprytnie, że rozśmieszyło to wszystkich, i niedługo mógł naśladować spacer i rozmowę wszystkich, którzy mieszkali na tej ulicy. Wszystko, co było w nich dziwne lub brzydkie, Kay potrafiła naśladować tak dobrze, że ludzie mówili: „Ten chłopak z pewnością ma na sobie dobrą głowę!” Ale to szkło w jego oku i szkło w jego sercu sprawiły, że drażnił się nawet z małą Gerdą, która kochała go całą duszą.

Teraz jego gry bardzo różniły się od tego, czym były kiedyś. Stali się bardziej rozsądni. Kiedy pewnego zimowego dnia padał śnieg, wyciągnął z drzwi duże szkło powiększające i rozłożył poły niebieskiego płaszcza, aby spadły na niego płatki śniegu.

„Teraz spójrz przez szybę” – powiedział Gerdzie. Każdy płatek śniegu wydawał się znacznie większy i wyglądał jak wspaniały kwiat lub dziesięcioramienna gwiazda. Cudownie było na to patrzeć.

"Spójrz, jakie artystyczne!" powiedział Kay. „Są o wiele bardziej interesujące niż prawdziwe kwiaty, ponieważ są absolutnie doskonałe. Nie ma w nich żadnej wady, dopóki nie zaczną się topić”.

Chwilę później zszedł Kay z wielkimi rękawicami na rękach i saniami na plecach. Wprost do ucha Gerdy wrzasnął: „Dostałem pozwolenie na zabawę na wielkim placu, gdzie są inni chłopcy!” i uciekł.

Na placu niektórzy z bardziej żądnych przygód chłopców przywiązywali swoje małe sanie za wozami rolników, aby ciągnąć je na sporą odległość. To był wspaniały sport. Podczas gdy zabawa była u szczytu, podjechały wielkie sanie. Był całkowicie pomalowany na biało, a kierowca miał na sobie biały, kudłaty futrzany płaszcz i białą kudłatą czapkę. Gdy sanie dwukrotnie objechały plac, Kay szybko zaczepił za nim swoje małe sanie i pojechali ulicą coraz szybciej. Kierowca odwrócił się przyjaźnie i skinął głową Kay, jakby byli starymi znajomymi. Za każdym razem, gdy Kay zaczynał odpinać swoje małe sanie, woźnica ponownie kiwał głową, a Kay trzymał się, nawet gdy wjeżdżali prosto przez bramę miejską.

Potem śnieg zaczął padać tak szybko, że chłopiec nie widział przed sobą swoich rąk, gdy pędzili dalej. Nagle puścił luźną linę w dłoniach, aby uwolnić się od wielkich sań, ale to nie pomogło. Jego małe sanie były mocno przywiązane i jechali jak wiatr. Wydał głośny krzyk, ale nikt go nie usłyszał. Śnieg wirował i sanie leciały. Od czasu do czasu podskakiwał, jakby oczyszczał żywopłoty i rowy. Chłopiec był przerażony. Próbował odmówić modlitwy, ale pamiętał tylko tabliczki mnożenia.

Płatki śniegu stawały się coraz większe i większe, aż wyglądały jak duże białe kury. Nagle kurtyna śniegu rozstąpiła się i wielkie sanie zatrzymały się, a woźnica wstał. Futro i czapka były uszyte ze śniegu i była to kobieta, wysoka, szczupła i oślepiająco biała – była sama Królową Śniegu.

„Zrobiliśmy dobry czas”, powiedziała. – Czy to możliwe, że drżysz z zimna? Wczołgaj się pod mój płaszcz niedźwiedzia. Zabrała go do sań obok siebie, a kiedy owinęła go futrem, poczuł, jakby zapadał się w zaspie śnieżnej.

– Nadal ci zimno? zapytała i pocałowała go w czoło. Brer-rr. Ten pocałunek był zimniejszy niż lód. Poczuł to aż do serca, którego połowa była już lodowatą bryłą. Czuł się, jakby umierał, ale tylko przez chwilę. Potem poczuł się całkiem komfortowo i nie zauważył już zimna.

„Moje sanki! Nie zapomnij o moich sankach!” To była jedyna rzecz, o której pomyślał. Przywiązali go do jednej z białych kur, która leciała za nimi z saniami na grzbiecie. Królowa Śniegu jeszcze raz pocałowała Kay, a potem zapomniał o małej Gerdzie, babci i wszystkich innych w domu.

- Nie dostaniesz już więcej pocałunków - powiedziała - bo inaczej powinnam cię pocałować na śmierć. Kay spojrzał na nią. Była taka piękna! Nie mógł sobie wyobrazić mądrzejszej i ładniejszej twarzy. Nie wydawała się już być zrobiona z lodu, jak wyglądała, kiedy siedziała za jego oknem i kiwała na niego. W jego oczach była idealna i wcale się nie bała. Powiedział jej, jak potrafi wykonywać arytmetykę mentalną nawet z ułamkami i że zna wielkość i populację wszystkich krajów. Uśmiechała się dalej, a on zaczął się bać, że nie wie tyle, ile mu się wydawało. Spojrzał na wielką przestrzeń nad głową, gdy leciała z nim wysoko na czarnych chmurach, podczas gdy burza gwizdała i ryczała, jakby śpiewała stare ballady.

Latały nad lasami i jeziorami, nad wieloma lądami i morzami. Pod nimi wiał zimny wiatr, wilki wyły, a czarne wrony krzyczały, prześlizgując się po błyszczącym śniegu. Ale wysoko nad księżycem świecił jasny i duży, a na nim Kay wpatrywał się w tę długą, długą zimową noc. Za dnia spał u stóp Królowej Śniegu.

TRZECIA OPOWIEŚĆ: KWIATOWY OGRÓD KOBIET UMIEJĘTNYCH MAGII

Jak sobie radziła mała Gerda, kiedy Kay nie wróciła? Gdzie on może być? Nikt nie wiedział. Nikt nie mógł im o nim powiedzieć. Chłopcy mogli tylko powiedzieć, że widzieli, jak zaprzęgał swoje małe sanie do wspaniałych, dużych sań, które przejechały ulicą i wyjechały przez bramę miejską. Nikt nie wiedział, co się stało z Kay. Wylano wiele łez, a mała Gerda szlochała najmocniej ze wszystkich. Ludzie mówili, że nie żyje – że musiał utonąć w rzece niedaleko miasta. Ach, jak ponure były te długie zimowe dni!

Ale w końcu nadeszła wiosna i jej ciepłe słońce.

– Kay nie żyje i odszedł – powiedziała mała Gerda.

„Nie wierzę w to”, powiedziało słońce.

– Nie żyje i odszedł – powiedziała do jaskółek.

„Nie wierzymy w to” – śpiewali. Wreszcie mała Gerda zaczęła w to nie wierzyć. Pewnego ranka powiedziała sobie:

„Założę moje nowe czerwone buty, których Kay nigdy nie widziała, i pójdę nad rzekę zapytać o niego”.

Było bardzo wcześnie rano. Pocałowała swoją starą babcię, która jeszcze spała, włożyła czerwone buty i sama pospiesznie wyszła przez bramę miasta nad rzekę.

„Czy to prawda, że ​​zabrałeś mojego małego towarzysza zabaw? Dam ci moje czerwone buty, jeśli mi go przyprowadzisz”.

Wydawało jej się, że fale dziwnie kiwały się głową. Zdjęła więc swoje czerwone buty, które były jej najdroższym posiadaniem, i wrzuciła je do rzeki. Ale spadły blisko brzegu i małe fale zmyły ich z powrotem do niej. Wydawało się, że rzeka nie może zabrać jej najdroższej własności, ponieważ nie miała małej Kay. Obawiała się jednak, że nie rzuciła ich wystarczająco daleko, więc wdrapała się do łodzi leżącej wśród trzcin, podeszła do jej końca i ponownie wyrzuciła buty do wody. Ale łódź nie była przywiązana, a jej ruchy sprawiły, że oddaliła się od brzegu. Zdała sobie z tego sprawę i próbowała zejść na brzeg, ale zanim dotarła do drugiego końca łodzi, łódź była już ponad jard od brzegu i szybko nabierała prędkości.

Mała Gerda była tak przerażona, że ​​zaczęła płakać i nie było nikogo, kto mógłby ją usłyszeć, oprócz wróbli. Nie mogli zanieść jej na ląd, ale polecieli wzdłuż brzegu, ćwierkając: „Jesteśmy tutaj! Oto jesteśmy!” jakby chciał ją pocieszyć. Łódź płynęła szybko w dół strumienia, a Gerda siedziała nieruchomo w skarpetkach. Jej małe czerwone buciki unosiły się z tyłu, ale nie mogły jej dogonić, ponieważ łódź zbliżała się do przodu. Po obu stronach rzeki było bardzo ładnie, gdzie kwiaty były piękne, drzewa były stare, a na zboczach wzgórza można było wypasać bydło i owce. Ale Gerda nie widziała ani jednej osoby.

„Może rzeka zabierze mnie do małej Kay” – pomyślała, co sprawiło, że poczuła się radośniej. Wstała i godzinami obserwowała piękne zielone brzegi.

Potem dotarła do dużego sadu wiśniowego, w którym znajdował się mały domek z dziwnymi czerwono-niebieskimi oknami. Miał dach kryty strzechą, a na zewnątrz stało dwóch drewnianych żołnierzy, którzy wręczali broń każdemu, kto przepłynął obok.

Gerda myślała, że ​​żyją i zawołała ich, ale oczywiście nie odpowiedzieli. Zbliżyła się do nich, gdy prąd pchał łódź w stronę brzegu. Gerda zawołała jeszcze głośniej iz domu wyszła stara, stara kobieta. Oparła się na przekrzywionym patyku; miała na sobie wielki kapelusz przeciwsłoneczny, a na nim namalowano najwspanialsze kwiaty.

"Ty biedne małe dziecko!" wykrzyknęła stara kobieta. - Jakkolwiek zgubiłeś się na tej wielkiej, bystrej rzece i jak odpłynąłeś tak daleko w wielki, szeroki świat? Stara kobieta weszła prosto do wody, chwyciła łódź zakrzywionym kijem, przyciągnęła ją na brzeg i wyciągnęła z niej małą Gerdę.

Gerda była bardzo zadowolona, ​​że ​​znów jest na suchym lądzie, ale trochę się bała tej dziwnej staruszki, która powiedziała jej:

„Chodź i powiedz mi, kim jesteś i jak się tu dostałeś”. Gerda wszystko jej opowiedziała. Kobieta pokręciła głową i powiedziała: „Hmm, hmm!” A kiedy Gerda opowiedziała jej wszystko i zapytała, czy nie widziała małego Kay, kobieta powiedziała, że ​​jeszcze nie przyszedł, ale może być z nami lada dzień. I powiedziała Gerdzie, żeby nie brała tego sobie do serca, ale żeby posmakowała jej wiśni i popatrzyła na jej kwiaty. Były one piękniejsze niż jakakolwiek książka z obrazkami, a każda z nich miała historię do opowiedzenia. Potem zaprowadziła Gerdę za rękę do jej małego domku, a staruszka zamknęła drzwi.

Okna były umieszczone wysoko na ścianach, a przez ich czerwone, niebieskie i żółte szyby wpadało światło słoneczne w dziwnej mieszaninie wszystkich kolorów. Ale na stole były najsmaczniejsze wiśnie, a Gerda, która już się nie bała, zjadła tyle, ile chciała. Kiedy je jadła, stara kobieta czesała włosy złotym grzebieniem. Ładne włosy Gerdy opadały w lśniące żółte loki po obu stronach przyjaznej małej twarzyczki, okrągłej i kwitnącej jak róża.

– Tak często marzyłam o takiej kochanej dziewczynce jak ty – powiedziała jej stara kobieta. – Teraz zobaczysz, jak dobrze się dogadujemy. Podczas czesania jej włosów Gerda stopniowo zapomniała o Kay, ponieważ stara kobieta była biegła w magii. Ale nie była złą czarownicą. Zajmowała się magią tylko dla rozrywki, ale bardzo chciała zatrzymać małą Gerdę. Wyszła więc do ogrodu i wskazała krzywym kijem wszystkie krzewy róż. W pełnym rozkwicie ich piękna wszyscy zapadli się w czarną ziemię, nie pozostawiając po sobie ani śladu. Staruszka bała się, że jeśli Gerda je zobaczy, tak mocno przypomną jej własne róże i małą Kay, że znowu ucieknie.

Następnie Gerda została zaprowadzona do ogrodu kwiatowego. Jakie to było pachnące i cudowne! W pełnym rozkwicie kwitł każdy znany kwiat o każdej porze roku. Żadna książka z obrazkami nie była tak ładna i wesoła. Gerda skakała z radości i bawiła się w ogrodzie, dopóki słońce nie zaszło za wysokimi drzewami wiśni. Potem została włożona do pięknego łóżka, pod czerwoną jedwabną kołdrą pikowaną niebieskimi fiołkami. Tam spała i śniła tak wspaniale, jak każda królowa w dniu ślubu.

Następnego ranka znowu wyszła na ciepłe słońce, aby bawić się kwiatami – i robiła to przez wiele dni. Gerda znała na pamięć każdy kwiat i choć było ich wiele, zawsze czuła, że ​​brakuje jednego, ale którego nie całkiem znała. Pewnego dnia siedziała patrząc na kapelusz przeciwsłoneczny starej kobiety, a najładniejszym ze wszystkich namalowanych na nim kwiatów była róża. Stara kobieta zapomniała o tej róży na kapeluszu, kiedy sprawiła, że ​​prawdziwe róże zniknęły w ziemi. Ale to właśnie dzieje się, gdy nie przestaje się myśleć.

"Dlaczego nie ma tu żadnych róż?" powiedziała Gerda. Wybiegła między klomby, patrzyła i patrzyła, ale nie było tam żadnej róży. Potem usiadła i płakała. Ale jej gorące łzy płynęły w to samo miejsce, gdzie krzew róży zapadł się w ziemię, a kiedy jej ciepłe łzy zwilżyły ziemię, krzew znów wyrósł, tak pełen kwiatów, jak wtedy, gdy zniknął. Gerda przytuliła go i pocałowała róże. Przypomniała sobie swoje piękne róże i pomyślała o małej Kay.

– Och, jak długo się spóźniłam – powiedziała dziewczynka. – Powinienem był szukać Kay. Nie wiesz, gdzie on jest? zapytała róż. – Myślisz, że on nie żyje i odszedł?

„On żyje” – powiedziały jej róże. „Byliśmy na ziemi, gdzie są zmarli, ale Kay tam nie ma”.

„Dziękuję”, powiedziała mała Gerda, która podeszła do wszystkich innych kwiatów, zbliżyła do nich usta i zapytała: „Czy wiesz, gdzie jest mały Kay?”

Ale każdy kwiat stał w słońcu i marzył o własnej bajce lub swojej historii. Chociaż Gerda słuchała wielu, wielu z nich, żaden z kwiatów nie wiedział nic o Kay.

Co powiedziała tygrysia lilia?

„Słyszysz bęben? Bum, bum! To były tylko dwie nuty, zawsze bum, bum! Usłysz płacz kobiet. ona i jej zmarły mąż, ale Hinduska myśli o tym żyjącym mężczyźnie w otaczającym ich tłumie, myśli o nim, którego oczy płoną goręcej niż płomienie – o tym, którego ogniste spojrzenia przeszyły jej serce głębiej niż te płomienie. że wkrótce spali jej ciało na popiół. Czy płomień serca może umrzeć w płomieniu stosu pogrzebowego?

- Wcale tego nie rozumiem - powiedziała mała Gerda.

„To moja bajka”, powiedziała lilia.

Co powiedział kwiat trąbki?

„Starożytny zamek wznosi się wysoko z wąskiej ścieżki w górach. Gęsty bluszcz porasta liść po liściu, gdy wspina się na balkon. Stoi tam piękna dziewczyna. Wychyla się nad balustradą, by spojrzeć w dół ścieżki. Nie ma na niej róży łodyga jest tak wdzięczna jak ona, ani żaden kwiat jabłoni na wietrze nie jest tak lekki. Słyszysz szelest jej jedwabnej sukni, wzdychając: „Czy on nigdy nie przyjdzie?”

– Masz na myśli Kay? - spytała mała Gerda.

„Mówię o mojej historii, moim własnym śnie”, odpowiedział kwiat trąbki.

Co powiedziała mała przebiśnieg?

„Między drzewami wisi deska na dwóch linach. To jest huśtawka. Huśtają się dwie śliczne dziewczynki w białych jak śnieg sukienkach i długich zielonych wstążkach powiewających na kapeluszach. Ich brat, który jest większy od nich, stoi za nimi na huśtawce, z rękami na linach, żeby się utrzymać. W jednej ręce ma mały kubek, a w drugiej glinianą fajkę. Dmuchnie bańki mydlane, a gdy huśtawka leci, bańki odpływają wszystkie ich zmieniające się kolory. Ostatnia bańka wciąż przylega do miski jego fajki i fruwa w powietrzu, gdy huśtawka porusza się tam iz powrotem. Mały czarny piesek, lekki jak bańka, stoi na tylnych łapach i próbuje Wstań na huśtawce. Ale to się nie zatrzymuje. Huśtawka leci wysoko i nisko, aż pies traci równowagę, szczeka i traci panowanie nad sobą. Drażnią go i bańka pęka.Kołysząca się deska sfotografowana w bańce, zanim pękła – to moja historia”.

– Może to bardzo ładna historia, ale opowiedziałeś ją bardzo smutno i w ogóle nie wspomniałeś o Kay.

Co powiedziały hiacynty?

„Były trzy siostry, całkiem przezroczyste i bardzo jasne. Jedna miała na sobie czerwoną sukienkę, druga niebieską, a trzecia cała w bieli. Tańczyły w ręku w jasnym świetle księżyca, nad spokojnym jeziorem. nie elfów. Byli ludźmi. Powietrze było słodkie, a siostry zniknęły w lesie. Zapach powietrza stał się słodszy. Trzy trumny, w których leżą trzy siostry, szybują z lasu i przez jezioro. Świetliki krążą wokół nich jak migoczące światełka. Czy tańczące siostry śpią, czy nie żyją? Zapach kwiatów mówi, że nie żyją, a wieczorny dzwon bije na ich pogrzeb.

– Bardzo mnie unieszczęśliwiasz – powiedziała mała Gerda. „Twój zapach jest tak silny, że nie mogę przestać myśleć o tych zmarłych siostrach. Och, czy mała Kay naprawdę może umrzeć? Róże leżały pod ziemią i mówią „nie”.

– Ding, dong – zabiły hiacyntowe dzwonki. „Nie pobieramy opłaty za małego Kay. Nie znamy go. Po prostu śpiewamy naszą piosenkę – jedyną piosenkę, jaką znamy”.

Gerda przeszła do jaskry, który świecił wśród błyszczących zielonych liści.

„Jesteś jak jasne, małe słońce”, powiedziała Gerda. "Powiedz mi, czy wiesz, gdzie mogę znaleźć mojego towarzysza zabaw?"

A jaskier świecił jasno, gdy spojrzał na Gerdę. Ale jaką piosenkę śpiewałby jaskier? Z pewnością nie chodziłoby o Kay.

„Na małym dziedzińcu Boże słońce świeciło jasno już pierwszego dnia wiosny. Jego promienie spoglądały na białą ścianę sąsiedniego domu, a nieopodal rosły pierwsze żółte wiosenne kwiaty, lśniące jak złoto w ciepłym słońcu. Stara babcia siedziała na zewnątrz na swoim krześle. Jej wnuczka, biedna, ale bardzo ładna służąca, właśnie wróciła do domu z małą wizytą. Pocałowała swoją babcię iw tym pocałunku było złoto, serce pełne złota. Złoto na ustach, złoto w jej snach i złoto w promieniach porannych. Tam opowiedziałem ci moją małą historię – powiedział jaskier.

– Och, moja biedna babka – rzekła Gerda. „Tak będzie za mną tęsknić. Pewnie opłakuje mnie tak samo jak małego Kaya. Ale niedługo wrócę do domu i zabiorę ze sobą Kay. Nie ma sensu pytać o niego kwiatów. nie znają niczego poza własnymi piosenkami i nie mają dla mnie żadnych wiadomości."

Potem podciągnęła spódniczki, żeby szybciej uciec, ale narcyz stukał w jej nogę, gdy przez nią przeskakiwała. Więc zatrzymała się i pochyliła nad wysokim kwiatem.

– Może masz mi coś do powiedzenia – powiedziała.

Co powiedział narcyz?

"Widzę siebie! Widzę siebie! Och, jak słodki jest mój własny zapach! Na wąskim poddaszu jest mała tancerka, na wpół ubrana. Najpierw stoi na jednej nodze. Potem staje na obu i kopie ją obcasy na całym świecie. Jest iluzją sceny. Wylewa wodę z czajnika na trzymany przez nią kawałek materiału - to jej gorset. Czystość to cnota! Jej biała sukienka wisi na haczyku. To też została umyta w czajniczku i wysuszona na dachu. Wkłada go i zawiązuje szafranową chustę na szyi, aby suknia wydawała się bielsza. Wskaż palce u nóg! Zobacz, jak prosto balansuje na tej pojedynczej łodydze. Widzę siebie! Widzę siebie!

– Nie jestem zainteresowany – powiedziała Gerda. „Co za rzecz, o której możesz mi powiedzieć!”

Pobiegła na koniec ogrodu i chociaż brama była zamknięta, przekręciła zardzewiały zatrzask, aż ustąpił i brama otworzyła się gwałtownie. Mała Gerda pomknęła bosymi stopami w szeroki świat. Odwróciła się trzy razy, ale nikt za nią nie przyszedł. W końcu nie mogła już biec dalej i usiadła, by odpocząć na wielkim kamieniu, a kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że ​​minęło lato i była późna jesień. Nigdy by się tego nie domyśliła w pięknym ogrodzie, w którym zawsze świeciło słońce, a kwiaty o każdej porze roku zawsze kwitły w pełnym rozkwicie.

„Łaskawy! jak długo się zwlekałam” – powiedziała Gerda. „Jesień już nadeszła. Nie mogę dłużej odpoczywać”.

Wstała, żeby pobiec, ale jakże była obolała i zmęczona! I jak zimno i ponuro wyglądało wszystko wokół niej! Długie liście wierzby pożółkły i wilgotne kłęby mgły spadały z nich jak krople wody. Jeden liść po drugim spadał na ziemię. Tylko tarnina wciąż rodziła owoce, a jej owoce były tak kwaśne, że aż ścierały ci zęby.

Och, jak ponuro i szaro wyglądał ten szeroki świat.

CZWARTA OPOWIEŚĆ: KSIĄŻĘ I KSIĘŻNICZKA

Kiedy następnym razem Gerda musiała odpocząć, po śniegu przed nią przeskoczyła wielka wrona. Przez długi czas obserwował ją i przechylał głowę na bok, a teraz powiedział: „Ku, kra! Dobry dzień kraka!” Nie mógł powiedzieć tego lepiej, ale życzliwie skłonił się do małej dziewczynki i zapytał ją, dokąd zmierza w wielkim, szerokim świecie, całkiem sama. Gerda rozumiała go, gdy mówił „sam”, i aż za dobrze znała jego znaczenie. Opowiedziała wronowi całą historię swojego życia i zapytała, czy nie widział Kay. Wrona z powagą skinęła głową i zakrakała: „Może mam, może mam!”

"Co! naprawdę myślisz, że masz?" – płakała dziewczynka i prawie śmiertelnie przytuliła wrona, całując go.

"Delikatnie, delikatnie!" powiedział wrona. - Myślę, że widziałem małego Kay'a, ale jeśli tak, to zapomniał o tobie dla księżniczki.

– Czy on mieszka z księżniczką? - spytała Gerda.

"Tak. Słuchaj!" powiedział wrona. „Ale tak trudno jest mi mówić w twoim języku. Jeśli rozumiesz mowę wron, mogę ci powiedzieć o wiele łatwiej”.

– Nie znam tego języka – powiedziała Gerda. „Moja babcia o tym wie, tak samo dobrze, jak gadki dla dzieci, i żałuję, że się tego nie nauczyłam”.

– Nieważne – powiedział wrona. – Powiem ci najlepiej, jak potrafię, choć to nie będzie zbyt dobre. I powiedział jej wszystko, co wiedział.

„W królestwie, w którym teraz jesteśmy, jest Księżniczka, która jest niezwykle mądra i nic dziwnego. Przeczytała wszystkie gazety na świecie i znowu o nich zapomniała – taka jest mądra. Cóż, niedawno siedziała na jej tronie, to wcale nie jest tak zabawne, jak ludzie przypuszczają, więc zaczęła nucić starą melodię, a refren zdarzył się biec:

„Dlaczego, och, dlaczego nie miałbym się żenić?”

„Ależ to jest pomysł!” - powiedziała. I postanowiła wyjść za mąż, jak tylko znajdzie męża, który mógłby udzielić dobrej odpowiedzi, gdy ktoś z nim rozmawiał, zamiast jednego z tych facetów, którzy po prostu stoją wokół, wyglądając imponująco, bo tak jest. Kazała wypłukać bębny, żeby zwołać wszystkie swoje damy dworu, a kiedy usłyszeli, co ma na myśli, byli zachwyceni.

„Och, to nam się podoba!” powiedzieli. „Po prostu myśleliśmy o tym samym”.

- Uwierz mi - powiedziała wrona - każde słowo, które ci powiem, jest prawdą. Mam oswojoną kochankę, która rządzi pałacem, a całą historię mam od niej. Oczywiście jego ukochana była też wroną, bo ptaki z piór będą gromadzą się razem.

„Gazety natychmiast wyszły z ramką z sercami i inicjałami księżnej i można było przeczytać ogłoszenie, że każdy reprezentacyjny młody człowiek może pójść do pałacu i porozmawiać z nią. Ten, który mówił najlepiej i który wydawał się najbardziej domu w pałacu, zostanie wybrana przez księżną na męża.

„Tak, tak”, powiedziała wrona, „uwierz mi, to prawda, że ​​tutaj siedzę. Mężczyźni tłumnie przybywali do pałacu i było dużo tłoku i przytłaczania, ale ani pierwszego, ani drugiego dnia nie było nikogo Na ulicy wszyscy byli beztroskimi gadułami, ale gdy weszli do bramy pałacowej, gdzie stacjonowali gwardziści w mundurach ze srebrnymi warkoczami, i gdy wspięli się po schodach z lokajami w haftowanych złotem barwach, przybyli do środka. wspaniale oświetlone sale weselne bez słowa, a kiedy stanęli przed Księżniczką na jej tronie, mogli tylko powtórzyć ostatnie słowo jej uwag, a ona nie miała ochoty go powtarzać.

„To było tak, jakby wszyscy w sali tronowej mieli żołądek wypełniony tabaką i zasnęli, bo gdy tylko znaleźli się z powrotem na ulicach, nie można było przerywać rozmowy.

„Kolejka kandydatów rozciągała się od bram miejskich do pałacu. Sam ich widziałem” – powiedział wrona. „Byli głodni i spragnieni, ale z pałacu nie dostali nic – nawet szklankę letniej wody. Co prawda niektórzy sprytni kandydaci przynieśli ze sobą kanapki, ale nie dzielili się nimi z sąsiadami. Każdy mężczyzna pomyślał: „Niech tylko wygląda na głodnego, to księżniczka go nie zabierze!”. "

– Ależ Kay, mały Kay – przerwała Gerda – kiedy przyszedł? Czy był wśród tych ludzi?

„Daj mi czas, daj mi czas! Właśnie do niego przychodzimy. Trzeciego dnia mały człowieczek, bez konia ani powozu, śmiało kroczył do pałacu. Jego oczy błyszczały tak jak twoje i był przystojny długo włosy, ale jego ubranie było kiepskie."

„Och, to był Kay!” - powiedziała Gerda iz radością klasnęła w dłonie. – Teraz go znalazłem.

– Miał na plecach mały plecak – powiedział jej wrona.

– Nie, to musiały być jego sanie – powiedziała Gerda. – Nosił go, kiedy odchodził.

– Może tak – powiedział wrona. „Nie przyjrzałem się temu uważnie. Ale moja oswojona dama powiedziała mi, że kiedy przeszedł przez bramy pałacu i zobaczył gwardzistów w srebrze, a na schodach lokaja w złocie, wcale się nie zdziwił. skinął głową i powiedział do nich:

„Stanie na schodach musi być bardzo męczące. Wolałbym wejść do środka”.

„Kule były znakomicie oświetlone. Ministrowie stanu i tajni radni chodzili boso, niosąc przed sobą złote tace. To wystarczyło, aby każdy poczuł się uroczyście, a jego buty strasznie skrzypiały, ale ani trochę się nie bał. "

– To z pewnością musiał być Kay – powiedziała Gerda. – Wiem, że nosił nowe buty. Słyszałem, jak skrzypią w pokoju babci.

– Och, całkiem dobrze trzeszczały – powiedziała wrona. „Ale mało go to obchodziło, gdy szedł prosto do księżnej, która siedziała na perle wielkiej jak kołowrotek. Wszystkie damy dworu ze swoimi służącymi i ich służącymi i wszyscy lordowie… czekający ze swymi dżentelmenami i ich dżentelmenami, z których każdy miał przy sobie swojego pazia, stali tam i im bliżej drzwi stawali, tym bardziej arogancko wyglądali. zbyt arogancki, by wyglądać, jak stali u progu.

"To musiało być straszne!" wykrzyknęła mała Gerda. – A jednak Kay wygrała księżniczkę?

„Gdybym nie była wroną, sam bym za nią poślubił, mimo wszystko, co jestem zaręczony z innym. Mówią, że mówił tak dobrze, jak ja, kiedy mówię moim językiem wron. A przynajmniej tak mówi mi moja oswojona ukochana. Był szykowny i przystojny i nie był po to, by zabiegać o księżniczkę, ale by słuchać jej mądrości. Lubił to, a ona lubiła jego.

– Oczywiście, że to był Kay – powiedziała Gerda. – Był tak sprytny, że potrafił wykonywać arytmetykę mentalną nawet z ułamkami. Och, proszę, zabierz mnie do pałacu.

„Łatwo powiedzieć”, powiedziała wrona, „ale jak sobie z tym poradzimy? Porozmawiam o tym z moją oswojoną damą, a ona może coś zasugeruje, ale muszę cię ostrzec, że mała dziewczynka lubi nigdy nie zostaniesz przyjęty.

– Och, tak zrobię – powiedziała Gerda. – Kiedy Kay o mnie usłyszy, natychmiast wyjdzie po mnie.

– Poczekaj na mnie przy tym slajdzie – powiedział wrona. Potrząsnął głową i odleciał.

Gdy wrócił, zapadła ciemność.

„Ku, kra!” powiedział. „Moja ukochana przesyła ci najlepsze życzenia, a oto mały bochenek chleba dla ciebie. Znalazła go w kuchni, gdzie mają wszystko, czego potrzebują, a ty musisz być głodny. Po prostu nie możesz wejść do pałacu z tymi bosymi stopami. Strażnicy w srebrze i lokaje w złocie nigdy by na to nie pozwolili. Ale nie płacz. Znajdziemy sposób. Moja ukochana wie o małych tylnych schodach, które prowadzą do sypialni, a ona wie, gdzie trzymają klucz do niego."

Następnie weszli do ogrodu i w dół szerokiej promenady, gdzie liście opadały jeden po drugim. Kiedy w pałacu jedno po drugim zgasły światła, wrona zaprowadziła małą Gerdę do tylnych drzwi, które stały uchylone.

Och, jak jej serce biło ze strachu i tęsknoty. To było tak, jakby miała zrobić coś złego, a jednak chciała się tylko upewnić, że to naprawdę była mała Kay. Tak, to naprawdę musi być Kay, pomyślała, przypominając sobie jego błyszczące oczy i długie włosy. Pamiętała dokładnie, jak wyglądał, kiedy uśmiechał się do niej, gdy siedzieli pod różami w domu. Czy nie byłby zadowolony, że ją widzi! Czy nie byłby zainteresowany tym, jak daleko zaszła, aby go znaleźć i jak bardzo byli smutni, kiedy nie wrócił do domu. Była tak przerażona, a jednak tak szczęśliwa.

Teraz byli na schodach. Na kredensie paliła się mała lampka, a tam stała oswojona wrona, przechylając głowę, by spojrzeć na Gerdę, która dygnęła, jak nauczyła ją babka.

– Mój narzeczony opowiadał mi o tobie wiele uroczych rzeczy, droga młoda damo – powiedziała. „Twoja biografia, jak można by powiedzieć, jest bardzo wzruszająca. Uprzejmie weź lampę, a ja poprowadzę cię. Będziemy jechać prosto, gdzie na nikogo nie wpadniemy”.

– Wydaje mi się, że za nami ktoś jest na schodach – powiedziała Gerda. Rzeczy przemykały obok iz cieni na ścianie wydawały się być końmi o patykowatych nogach i falujących grzywach. I były cienie myśliwych, panie i panowie, na koniach.

– To tylko sny – powiedziała wrona. „Przychodzą, aby zabrać myśli swoich królewskich mistrzów w pościg. To dobrze, bo da ci to dobrą okazję, aby zobaczyć ich, gdy śpią. Ale ufam, że kiedy osiągniesz wysoką pozycję i władzę, pokażesz wdzięczne serce."

- Tut tut! Nie musisz tego mówić - powiedziała leśna wrona.

Teraz weszli do pierwszego pokoju. Został zawieszony z różowej satyny, wyszytej kwiatami. Cienie snu przemykały tak szybko, że Gerda nie widziała lordów i dam. Sala po wspaniałej sali dość ją oszołomiły, aż w końcu dotarli do królewskiej sypialni.

Jej sufit przypominał wierzchołek ogromnej palmy, z liśćmi ze szkła, kosztownego szkła. Na środku pokoju na masywnej złotej nóżce zwisały dwa łóżka. Każdy z nich wyglądał jak lilia. Jedno łóżko było białe, a tam leżała Księżniczka. Drugi był czerwony i Gerda miała nadzieję, że znajdzie tam małą Kay. Zgięła jeden ze szkarłatnych płatków i zobaczyła mały, brązowy kark. Z pewnością to musi być Kay. Zawołała głośno jego imię i trzymała lampę blisko niego. Sny na koniu znów wskoczyły do ​​pokoju, gdy się obudził – i odwrócił głowę – i wcale nie był to mały Kay.

Książę przypominał tylko Kaya na szyi, ale był młody i przystojny. Księżniczka wyjrzała ze swojego liliowobiałego łóżka i zapytała, co się stało. Mała Gerda płakała i opowiadała im wszystko o sobie i o tym, co zrobiły dla niej wrony.

– Biedne maleństwo – powiedzieli Książę i Księżniczka. Pochwalili wrony i powiedzieli, że ani trochę się na nie nie gniewają, ale żeby nie robić tego ponownie. Co więcej, powinni otrzymać nagrodę.

– Wolałbyś latać bez żadnych obowiązków – rzekła księżna – czy chciałbyś, żeby nadworne kruki dożywotnio, z prawem do wszystkich resztek z kuchni?

Obie wrony skłoniły się nisko i błagały o stały urząd, bo myślały o swojej przyszłości i mówiły, że lepiej zadbać o „starość”, jak to nazywali.

Książę wstał i dał Gerdzie swoje łóżko. To było wszystko, co mógł zrobić. Złożyła rączki i pomyślała: „Jak mili są ludzie i ptaki”. Zamknęła oczy, zasnęła spokojnie i wszystkie sny wróciły z powrotem. Wyglądali jak anioły i ciągnęli małe sanie, na których siedział Kay. Skinął jej głową, ale to było tylko we śnie, więc wszystko zniknęło, kiedy się obudziła.

Następnego dnia była ubrana od głowy do pięt w jedwab i aksamit. Poprosili ją, żeby została w pałacu i miło spędziła tam czas, ale zamiast tego błagała, żeby dała jej małą powózkę, małego konia i parę małych butów, aby mogła pojechać w daleki świat, znajdź Kay.

Dali jej parę butów, a także mufkę. Ubrali ją tak ładnie, jak tylko można było, a kiedy była gotowa do drogi, przy bramie stał nowiutki powóz ze szczerego złota. Na nim jak gwiazda błyszczał herb księcia i księżnej.

Woźnica, lokaj i postiliony – bo tam były – wszyscy nosili złote korony. Książę i księżniczka sami pomogli jej wsiąść do powozu i życzyli jej błogości. Leśna wrona, który był teraz żonatym mężczyzną, towarzyszyła jej przez pierwsze trzy mile i siedziała obok Gerdy, bo denerwowało go jazda tyłem. Druga wrona stała przy bramie i machała skrzydłami. Nie towarzyszyła im, bo bolała ją głowa, spowodowana nadmiernym jedzeniem w nowej pozycji. W środku wagon był wyłożony ciasteczkami z cukrem, a siedzenia wypełnione były owocami i piernikami.

„Żedźcie dobrze, żyjcie dobrze”, zawołał Książę i Księżniczka. Mała Gerda płakała i wrona też płakała przez pierwsze kilka mil. Potem wrona pożegnała się i było to najsmutniejsze ze wszystkich pożegnań. Wleciał na drzewo i wymachiwał wielkimi, czarnymi skrzydłami tak długo, jak mógł zobaczyć powóz, który świecił jasno jak słońce.

PIĄTA OPOWIEŚĆ: MAŁA DZIEWCZYNKA ZŁODZIEJCA

Powóz wjechał w ciemny las. Jak płonąca pochodnia świeciła w oczach niektórych rabusiów. Nie mogli tego znieść.

"To złoto! To złoto!" oni płakali. Skoczyli do przodu, złapali konie, zabili małe postiliony, woźnicę i lokaja, i wyciągnęli małą Gerdę z powozu.

„Jaka jest pulchna i jak delikatna wygląda, jakby była tuczona na orzechach!” – zawołała stara złodziejka, która miała długą, szczeciniastą brodę i długie brwi, które opadały jej nad oczy. „Wygląda jak mała gruba jagnięcina. Ależ ona będzie smakowitym daniem!” Mówiąc to, wyciągnęła nóż, straszną, błyskotliwą rzecz.

"Auć!" zawyła stara kobieta. W tym momencie jej własna córeczka ugryzła się w ucho. Mała dziewczynka, którą nosiła na plecach, była dzikim i lekkomyślnym stworzeniem. "Ty przeklęty bachorze!" wykrzyknęła jej matka, ale to powstrzymało ją przed użyciem tego noża na Gerdzie.

„Będzie się ze mną bawić”, powiedziała mała rozbójniczka. – Musi mi dać swoją mufkę i tę śliczną sukienkę, którą nosi, i spać ze mną w moim łóżku. I znowu ugryzła matkę tak, że kobieta podskakiwała i wirowała z bólu. Wszyscy rabusie śmiali się i krzyczeli:

– Zobacz, jak tańczy ze swoim bachorem.

„Chcę jeździć powozem”, powiedziała mała rozbójniczka i jeździła, bo była zbyt rozpieszczona i uparta, by wypowiadać słowa. Razem z Gerdą wsiadły do ​​powozu i odjechały po pniakach i kamieniach w głąb lasu. Mała rozbójniczka nie była wyższa od Gerdy, ale była silniejsza io wiele szersza w ramionach. Jej skóra była brązowa, a oczy czarne jak węgiel, prawie smutne w wyrazie. Objęła Gerdę ramionami i powiedziała:

– Nie zabiją cię, chyba że się na ciebie złościę. Myślę, że musisz być księżniczką.

- Nie, nie jestem - powiedziała mała Gerda. I opowiedziała o wszystkim, co jej się przydarzyło, io tym, jak bardzo jej zależy na małej Kay. Zbójniczka spojrzała na nią z powagą, lekko skinęła głową z aprobatą i powiedziała:

„Nawet gdybym się na ciebie złościł, nie zabiją cię, bo sam to zrobię!” Potem osuszyła oczy Gerdy i wsunęła ręce w miękką, ciepłą mufkę Gerdy.

Powóz zatrzymał się w końcu na dziedzińcu zbójnickiego zamku. Jej ściany były popękane od dołu do góry. Z każdej luki wylatywały wrony i kruki, a buldogi wystarczająco duże, by pożreć człowieka, skakały wysoko w powietrze. Ale nie szczekały, bo to było zabronione.

Pośrodku kamiennej, zadymionej, starej sali płonął wielki ogień. Dym z niego unosił się pod sufit, skąd musiał znaleźć własne wyjście. W dużym kotle gotowała się zupa, na rożnie piekły się zające i króliki.

„Dzisiaj będziesz spać ze mną i wszystkimi moimi małymi zwierzętami” – powiedziała rozbójniczka. Kiedy już zjedli i napili się, poszli do kąta zasłanego dywanikami i słomą. Na patykach i grzędach wokół legowisk usiadło prawie sto gołębi. Wydawało się, że śpią, ale poruszyły się tylko trochę, gdy dwie małe dziewczynki zbliżyły się do nich.

– Wszystkie są moje – powiedziała mała rozbójniczka. Chwyciła ten, który był najbliżej niej, trzymała go za nogi i potrząsała nim, aż zatrzepotał skrzydłami. – Pocałuj go – zawołała i pchnęła ptaka przed twarz Gerdy. – Ta dwójka to dzikie dranie – powiedziała, wskazując wysoko w ścianie dziurę zakratowaną drewnianymi patykami. – Są łobuzami z lasu i odleciałyby za minutę, gdyby nie były zamknięte.

– A oto moja stara ukochana, Bae – powiedziała, ciągnąc za rogi renifera, który miał na szyi lśniący miedziany pierścień. „Musimy mieć na niego baczne oko, bo on też od nas ucieknie. Każdej nocy łaskotam go w szyję ostrzem noża, bo się tego boi”. Z dziury w ścianie wyciągnęła długi nóż i potarła nim szyję renifera. Po tym, jak biedne zwierzę zaczęło się leczyć, rozbójniczka roześmiała się i wciągnęła Gerdę do łóżka.

– Zamierzasz trzymać ten nóż przy sobie w łóżku? - spytała Gerda i spojrzała na nią z lekkim przerażeniem.

„Zawsze śpię z nożem” – powiedziała mała rozbójniczka. „Nigdy nie możesz powiedzieć, co może się stać. Ale posłuchajmy jeszcze raz, co powiedziałeś mi wcześniej o małej Kay i dlaczego wędrujesz po szerokim świecie”.

Gerda opowiedziała tę historię na nowo, podczas gdy dzikie gołębie gruchały w swoich klatkach nad głową, a oswojone gołębie spały. Mała rozbójniczka objęła Gerdę jedną ręką szyję, drugą wzięła nóż, zasnęła i chrapała tak, że można ją było usłyszeć. Ale Gerda w ogóle nie mogła zamknąć oczu. Nie wiedziała, czy ma żyć, czy umrzeć. Zbójcy siedzieli przy ognisku, śpiewając i popijając, a stara rozbójniczka robiła salta. To był straszny widok dla małej dziewczynki.

Potem gołębie leśne powiedziały: „Guu, gruu. Widzieliśmy małego Kaya. Biała kura niosła swoje sanie, a Kay siedział w saniach Królowej Śniegu. Opadły nisko nad drzewami, w których leżeliśmy w naszym gnieździe. Śnieg Królowa dmuchnęła na nas i wszystkie młode gołębie zginęły oprócz nas. Coo, coo.

– Co tam mówisz? zawołała Gerda. – Dokąd leciała Królowa Śniegu? Wiesz coś o tym?

„Prawdopodobnie jechała do Laponii, gdzie zawsze jest śnieg i lód. Dlaczego nie spytasz renifera, który jest uwiązany obok ciebie?”

„Tak, w tej wspaniałej krainie jest lód i śnieg” – powiedział jej renifer. „Możesz swobodnie paradować po tych wielkich, błyszczących polach. Królowa Śniegu ma tam swój letni namiot, ale jej twierdza to zamek bliżej bieguna północnego, na wyspie zwanej Spitzbergen”.

– Och, Kay, mały Kay – westchnęła Gerda.

- Leż spokojnie - powiedziała złodziejka - bo wbiję ci nóż w brzuch.

Rano Gerda opowiedziała jej wszystko, co powiedziały gołębie leśne. Mała rozbójniczka wyglądała na zamyśloną. Skinęła głową i wykrzyknęła: „Zostaw to mnie! Zostaw to mnie.

„Czy wiesz, gdzie jest Laponia?” zapytała renifera.

„Kto wie to lepiej niż ja?” – powiedział renifer, a jego oczy zabłysły. „Tam się urodziłem, tam się wychowałem i tam kopałem obcasami na wolności, na polach śniegu”.

"Słuchać!" - powiedziała do Gerdy rozbójniczka. „Jak widzisz, wszyscy mężczyźni wyjechali. Matka wciąż tu jest i tu zostanie, ale zanim ranek się skończy, wypije z tej dużej butelki, a potem zwykle przysypia na drzemkę. jak to się stanie, zrobię ci dobrą kolej."

Wyskoczyła z łóżka, podbiegła i zarzuciła ręce na szyję matki, pociągnęła za włosie brody i powiedziała: „Dzień dobry, moja droga kozie nianiu”. Matka stukała się w nos, aż zrobił się czerwony i niebieski, ale wszystko to było zrobione z czystej miłości.

Gdy tylko matka przechyliła butelkę i zasnęła, mała rozbójniczka podbiegła do renifera i powiedziała: „Mam dobry pomysł, żeby cię tu zatrzymać i łaskotać moim ostrym nożem. Jesteś taki zabawny kiedy to zrobię, ale nieważne. Rozwiążę twoją linę i pomogę ci znaleźć wyjście na zewnątrz, abyś mógł pobiec z powrotem do Laponii. Ale musisz dać z siebie wszystko i zanieść tę małą dziewczynkę do Królowej Śniegu pałac, gdzie jest jej towarzysz zabaw. Przypuszczam, że słyszałeś, co mi powiedziała, bo mówiła tak głośno, a ty podsłuchiwałeś.

Renifer był tak szczęśliwy, że wzbił się w powietrze. Zbójniczka podniosła na plecy małą Gerdę, starannie przywiązała ją w miejscu, a nawet dała jej małą poduszkę, na której mogła usiąść. Nie robię rzeczy w połowie drogi – powiedziała. – Proszę, zabierz swoje futrzane buty, bo będzie zimno. Zatrzymam twoją mufkę, bo jest taka ładna. Ale twoje palce nie mogą zmarznąć. Oto wielkie mitenki mojej mamy, które podniosą się aż do łokci. Wciągnij je. Teraz twoje ręce wyglądają jak wielkie łapy mojej brzydkiej matki.

A Gerda roniła szczęśliwe łzy.

– Nie obchodzi mnie, jak szlochasz – powiedziała mała rozbójniczka. – Powinieneś teraz wyglądać na zadowolonego. Masz, weź ze sobą te dwa bochenki chleba i tę szynkę, żeby nie głodować.

Kiedy te zapasy zostały przywiązane na grzbiecie renifera, mała rozbójniczka otworzyła drzwi i wezwała wszystkie duże psy. Potem przecięła smycz nożem i powiedziała do renifera: „Teraz biegnij, ale pilnuj, żeby dobrze opiekować się małą dziewczynką”.

Gerda machnęła wielkimi rękawiczkami małej rozbójniku i pożegnała się. potem renifer odskoczył, przez pniaki i kamienie, prosto przez wielki las, przez bagna i równiny, tak szybko, jak tylko mógł. Wilki wyły, kruki wrzeszczały, i rauuuuuuuuuuuuuu! czerwone smugi światła przecięły niebo z dźwiękiem, który brzmiał jak kichanie.

„To moja stara zorza polarna” – powiedział renifer. „Zobacz, jak migają”. I biegał dalej, szybciej niż kiedykolwiek, nocą i dniem. Zjedzono bochenki chleba i zjedzono całą szynkę – i tam były w Laponii.

SZÓSTA OPOWIEŚĆ: KOBIETA LAPP I KOBIETA FIŃSKA

Zatrzymali się przed małą chatką, która była prowizorycznym mieszkaniem. Dach prawie dotykał ziemi, a drzwi były tak niskie, że rodzina musiała leżeć na brzuchu, żeby się do niego wczołgać lub z niego wyjść. Nikogo nie było w domu, z wyjątkiem starej Lapoki, która gotowała ryby nad lampą na olej wielorybi. Renifer opowiedział jej całą historię Gerdy, ale najpierw opowiedział swoją, która jego zdaniem była o wiele ważniejsza. Poza tym Gerdzie było tak zimno, że nie mogła nic powiedzieć.

„Och, wy biedne stworzenia”, powiedziała Laponia, „macie jeszcze tak długą drogę do przebycia. Przecież będziecie musieli przebyć setki mil w głąb Finmarku. wakacje na wsi i co wieczór palić jej niebieskie fajerwerki. Zapiszę wiadomość na suszonym dorszu, bo nie mam żadnego papieru. Chcę, żebyś zaniósł ją do Finki, która tam mieszka. Będzie mogła powiedzieć ci o tym więcej, niż mogę."

Gdy tylko Gerda się rozmroziła i miała coś do jedzenia i picia, Laponia napisała kilka słów o suszonym dorszu, kazała Gerdzie dobrze się nim zaopiekować i ponownie związała ją na grzbiecie renifera. Uciekł, a przez całą noc niebo trzeszczało i szeleściło, gdy nad ich głowami błysnęła najpiękniejsza zorza polarna. W końcu dotarli do Finmarku i zapukali do komina Finn, bo nie miała ani śladu drzwi. W środku było tak gorąco, że Finna chodziła prawie nago. Była drobna i strasznie zaniedbana, ale od razu pomogła małej Gerdzie zdjąć rękawiczki i buty, rozluźnić ubranie. Inaczej upał by ją zmęczył. Następnie kobieta położyła kawałek lodu na głowie renifera i przeczytała, co było napisane na dorszu. Przeczytała go trzy razy i kiedy znała go na pamięć, włożyła rybę do kociołka z zupą, bo równie dobrze mogliby ją zjeść. Nigdy niczego nie marnowała.

Renifer opowiedział jej najpierw swoją historię, a potem historię małej Gerdy. Kobieta z Finn mrugnęła porozumiewawczym okiem, ale nic nie powiedziała.

- Jesteś taką mądrą kobietą - powiedział renifer - wiem, że możesz związać wszystkie wiatry świata kawałkiem bawełnianej nici. Jeśli marynarz rozwiąże jeden węzeł, dostanie sprzyjający wiatr. Jeśli rozwiąże drugi dostaje sztorm wichury, a jeśli rozwiąże trzeci i czwarty węzeł, to burza szaleje tak, że spłaszcza drzewa w lesie.Czy nie dasz tej małej dziewczynce czegoś do picia, co uczyni ją silną jak dwunastu mężczyzn, więc żeby mogła pokonać Królową Śniegu?

- Dwunastu silnych mężczyzn - pociągnęła nosem Finna. - Byłoby dużo dobrego.

Podeszła do półki, zdjęła dużą podwiniętą skórę i rozwinęła ją. Na tej skórze wypisane były dziwne znaki, a Finna czytała je, aż pot spływał jej po czole.

Renifer ponownie błagał ją, by pomogła Gerdzie, a mała Gerda spojrzała na nią tak błagalnymi łzami, że kobieta znów zaczęła mrugać. Odsunęła renifera na bok w kącie i kładąc kolejny kawałek lodu na jego głowę, szepnęła do niego:

„Mały Kay rzeczywiście jest z Królową Śniegu i wszystko, co tam po prostu mu pasuje. Uważa, że ​​to najlepsze miejsce na świecie, ale to dlatego, że ma w sercu drzazgę szkła i mały jej kawałek w swoim sercu. oko. O ile nie uda się ich wydostać, nigdy więcej nie będzie człowiekiem, a Królowa Śniegu utrzyma go w swojej mocy.

- Ale czy nie możesz przygotować małej Gerdzie czegoś do picia, co da jej więcej mocy niż te wszystkie rzeczy?

„Żadna moc, którą mógłbym dać, nie może być tak wielka, jak ta, którą już ma. Czy nie widzisz, jak ludzie i zwierzęta są zmuszeni jej służyć i jak daleko zaszła w szerokim świecie, odkąd zaczęła nago stóp? Nie wolno jej mówić o tej mocy. Siła tkwi w jej sercu, bo to takie słodkie, niewinne dziecko. Jeśli ona sama nie może dosięgnąć Królowej Śniegu i pozbyć się małego Kaya z tych kawałków szkła, to nie ma na to rady które możemy jej dać. Ogród Królowej Śniegu leży około ośmiu mil stąd. Możesz tam zanieść małą dziewczynkę i położyć ją przy wielkim krzaku porośniętym czerwonymi jagodami, który rośnie na śniegu. Więc nie stój tam plotkować, ale pospiesz się, aby tu wrócić."?

Finna wsadziła małą Gerdę na renifera, a on odgalopował tak szybko, jak tylko mógł.

"Oh!" zawołała Gerda, zapomniałam butów i rękawiczek. Wkrótce poczuła ich potrzebę w tym zimnym jak nóż, ale renifer nie odważył się przestać. Galopował dalej, aż dotarli do wielkiego krzaka porośniętego czerwonymi jagodami. Tutaj postawił Gerdę i pocałował ją w usta, podczas gdy wielkie lśniące łzy spływały mu po twarzy. Potem pobiegł z powrotem tak szybko, jak mógł. Mała Gerda stała tam bez butów i bez rękawiczek, w samym środku lodowatego Finmarku.

Biegła tak szybko, jak tylko mogła. Cały pułk płatków śniegu wirował w jej stronę, ale nie spadły one z nieba, bo nie było tam żadnej chmury i płonęła zorza polarna.

Płatki rzucały się po ziemi, a im bliżej się zbliżały, tym rosły. Gerda pamiętała, jak wielkie i dziwne wyglądały, kiedy patrzyła na nie pod lupą. Ale tutaj były znacznie bardziej potworne i przerażające. Żyli. Byli przednią strażą Królowej Śniegu, a ich kształty były bardzo dziwne. Niektóre wyglądały jak brzydkie, przerośnięte jeżozwierze. Niektóre przypominały kłębek węży, które sterczały na wszystkie strony, a inne przypominały grube małe niedźwiedzie z każdym włosem najeżonym włosem. Wszystkie lśniły bielą, bo wszystkie były żywymi płatkami śniegu.

Było tak zimno, że mała Gerda odmawiając Modlitwę Pańską, widziała, jak jej oddech zamarza przed ustami jak chmura dymu. Stawał się coraz gęstszy i grubszy i przybierał kształt małych aniołków, które stawały się coraz większe i większe w momencie, gdy dotknęły ziemi. Wszyscy mieli na głowach hełmy, aw rękach trzymali tarcze i włócznie. Szereg za stopniem rosły, a kiedy Gerda skończyła modlitwę, otoczył ją legion aniołów. Uderzyli lancami przerażające płatki śniegu i roztrzaskali je na tysiące kawałków. Mała Gerda szła dalej, nie niepokojona i wesoła. Aniołowie potarli jej dłonie i stopy, żeby je ogrzać, a ona żwawo pobiegła do pałacu Królowej Śniegu.

Ale teraz zobaczmy, jak Kay sobie radziła. Mała Gerda była najdalsza z jego umysłu i nie miał najmniejszego pojęcia, że ​​jest tuż przed pałacem.

OPOWIEŚĆ SIÓDMA: CO STAŁO SIĘ W PAŁACU KRÓLOWEJ ŚNIEGU I CO Z TEGO WYSTĄPIŁO

Ściany pałacu posypały się śniegiem. Okna i drzwi były niczym ostry wiatr. Było ponad sto sal, ukształtowanych tak, jak naniesiony śnieg, a największa z nich rozciągała się na wiele mil. Wszystkie zostały oświetlone przez rozbłysk zorzy polarnej. Wszystkie sale były tak ogromne i tak puste, tak błyszczące i tak lodowate! Nie było w nich ani krzty wesołości; ani trochę tańca dla niedźwiedzi polarnych, podczas których podmuch burzy mógł służyć za muzykę, a niedźwiedzie polarne mogły chodzić na tylnych łapach, aby pokazać swoje najlepsze maniery. Nigdy nie było małej imprezy z takimi zabawami, jak buff dla ślepego niedźwiedzia czy chowanie chustek dla młodych, ani nawet małej popołudniowej kawy, przy której lisice białego lisa mogłyby plotkować. Puste, rozległe i lodowate sale Królowej Śniegu. Zorza polarna rozbłyskiwała z taką regularnością, że można było dokładnie określić, kiedy będą najwyższe i najniższe. Pośrodku ogromnej, pustej hali ze śniegu znajdowało się zamarznięte jezioro. Został roztrzaskany na tysiąc kawałków, ale każdy kawałek był ukształtowany tak dokładnie jak pozostałe, że wydawał się dziełem wspaniałego rzemiosła. Królowa Śniegu siedziała dokładnie pośrodku tego, kiedy była w domu, i mówiła o tym, jak siedziała na swoim „Zwierciadle Rozumu”. Powiedziała, że ​​to lustro jest jedynym w swoim rodzaju i najlepszą rzeczą na całym świecie. Królowa Śniegu siedziała dokładnie pośrodku tego, kiedy była w domu, i mówiła o tym, jak siedziała na swoim „Zwierciadle Rozumu”. Powiedziała, że ​​to lustro jest jedynym w swoim rodzaju i najlepszą rzeczą na całym świecie. Królowa Śniegu siedziała dokładnie pośrodku tego, kiedy była w domu, i mówiła o tym, jak siedziała na swoim „Zwierciadle Rozumu”. Powiedziała, że ​​to lustro jest jedynym w swoim rodzaju i najlepszą rzeczą na całym świecie.

Mały Kay był niebieski, tak, prawie czarny, z zimna. Ale nie czuł tego, ponieważ Królowa Śniegu ucałowała jego lodowate drżenie, a jego serce prawie zamieniło się w lód.

Przesuwał tam i z powrotem kilka ostrych, płaskich kawałków lodu, starając się dopasować je do każdego możliwego wzoru, bo chciał coś z nich zrobić. To było jak chińska gra logiczna, w którą gramy w domu, żonglując małymi, płaskimi kawałkami drewna w specjalne wzory. Kay sprytnie układał swoje figury w grze lodowatego rozsądku. Wzory były dla niego bardzo niezwykłe i niezwykle ważne, ponieważ odłamek szkła w jego oku sprawił, że zobaczył je w ten sposób. Ułożył swoje utwory tak, aby przeliterować wiele słów; ale nigdy nie mógł znaleźć sposobu, by wypowiedzieć jedno słowo, które tak bardzo chciał uformować. Słowo brzmiało „wieczność”. Królowa Śniegu powiedziała mu: „Jeśli potrafisz to rozwiązać, będziesz swoim własnym panem, a ja dam ci cały świat i nową parę łyżew”. Ale nie mógł tego rozwiązać.

„Teraz mam zamiar odbyć lot do ciepłych krajów”, powiedziała mu Królowa Śniegu. „Chcę iść i zajrzeć do czarnych kotłów”. Miała na myśli wulkany Etny i Wezuwiusza. "Muszę je trochę wybielić. Potrzebują tego, a to będzie taka ulga po tych wszystkich żółtych cytrynach i fioletowych winogronach."

I odleciała. Kay siedział zupełnie sam w tej niekończącej się, pustej, lodowatej sali i zastanawiał się nad kawałkami lodu, aż omal nie roztrzaskał sobie czaszki. Siedział tak sztywno i nieruchomo, że można by pomyśleć, że zamarzł na śmierć.

Nagle mała Gerda podeszła do pałacu przez wielką bramę, którą był ostry wiatr. Ale Gerda odmówiła wieczorną modlitwę. Wiatr został uśpiony i dziewczynka weszła do ogromnego, zimnego, pustego holu. Potem zobaczyła Kay. Rozpoznała go od razu i pobiegła, by go objąć. Trzymała go blisko i płakała: „Kay, najdroższy mały Kay! W końcu cię znalazłam!”

Ale siedział nieruchomo, sztywny i zmarznięty. Gerda roniła gorące łzy, a kiedy spadły na niego, trafiły prosto do jego serca. Roztopili bryłę lodu i spalili w niej drzazgę szkła. Spojrzał na nią, a ona zaśpiewała:

„Gdzie róże kwitną tak słodko w dolinie,

Tam bez wątpienia znajdziesz Dzieciątko Chrystusowe.

Kay wybuchnęła płaczem. Płakał tak swobodnie, że kawałek szkła w jego oku został wymyty. "Gerda!" Znał ją i wykrzyknął w swoim szczęściu: „Moja słodka mała Gerdo, gdzie byłaś tak długo? A gdzie ja byłem?” Rozejrzał się wokół i powiedział: „Jak tu jest zimno! Jakie ogromne i puste!” Trzymał się mocno Gerdy, która śmiała się, aż łzy szczęścia popłynęły jej po policzkach. Ich błogość była tak niebiańska, że ​​nawet kawałki szkła tańczyły wokół nich i dzieliły ich szczęście. Kiedy elementy zmęczyły się, ułożyły się we wzór, który utworzył samo słowo, które Królowa Śniegu powiedziała Kay, że musi znaleźć, zanim zostanie swoim własnym mistrzem i otrzyma cały świat i nową parę łyżew.

Gerda pocałowała go w policzki, które znów zaróżowiły się. Pocałowała jego oczy, które błyszczały jak jej. Pocałowała jego ręce i stopy, a on stał się silny i zdrowy. Królowa Śniegu mogła teraz wracać do domu, kiedy tylko zechce, ponieważ istniał rozkaz uwolnienia Kay, wypisany literami lśniącego lodu.

Ręka w rękę Kay i Gerda wyszły z tego ogromnego pałacu. Rozmawiali o Babci io różach na dachu. Gdziekolwiek poszli, wiatr ucichł i świeciło słońce. Kiedy dotarli do krzaka porośniętego czerwonymi jagodami, renifer czekał na ich spotkanie. Przywiózł ze sobą młodego towarzysza renifera, który miał ciepłe mleko do picia dla dzieci i który całował je w usta. Następnie te renifery zaniosły Gerdę i Kay najpierw do kobiety Finn. Ogrzali się w jej gorącym pokoju, a kiedy dała im wskazówki na podróż do domu, pojechali do Lapończyka. Zrobiła im nowe ubrania i była gotowa zabrać je ze sobą na saniach.

Obok siebie renifery pobiegły z nimi do granic kraju północnego, gdzie miały być widoczne pierwsze zielone pąki. Tutaj pożegnali się z dwoma reniferami i Lapońską kobietą. „Żegnaj”, powiedzieli wszyscy.

Teraz pierwsze ptaszki zaczęły świergotać, a wokół nich w lesie pojawiły się zielone pąki. Przez las jechała młoda dziewczyna na wspaniałym koniu, którego rozpoznała Gerda, gdyż był kiedyś zaprzężony do złotego powozu. Dziewczyna miała na głowie jaskrawoczerwoną czapkę, a za pasem para pistoletów. Była to mała rozbójniczka, która zmęczyła się zostawaniem w domu i wybierała się w podróż na północ. Jeśli jej się tam nie podobało, to świat był szeroki i było wiele innych miejsc, do których mogła się udać. Od razu rozpoznała Gerdę, Gerda też ją znała. To było szczęśliwe spotkanie.

„Jesteś fajna, jeśli chodzi o gadanie” – powiedziała małej Kay. „Chciałabym tylko wiedzieć, czy zasługujesz na to, by dla ciebie ktoś biegł na koniec świata”.

Ale Gerda poklepała ją po policzku i zapytała o Księcia i Księżniczkę.

„Podróżują po obcych krajach” – powiedziała jej dziewczyna.

– A wrona?

– Och, wrona nie żyje – odpowiedziała. „Jego oswojona ukochana jest teraz wdową i nosi kawałek czarnej wełny owinięty wokół nogi. Bardzo się nad sobą lituje, ale to wszystko bzdury i bzdury. A teraz powiedz mi, co się z tobą stało i jak dogoniłeś Kay”.

Gerda i Kay opowiedzieli jej swoją historię.

– Cichnij, chrząkaj, chrząkaj, base lurre – powiedziała złodziejka. "Więc wszystko wyszło dobrze." Uścisnęła im rękę i obiecała, że ​​jeśli kiedykolwiek przejdzie przez ich miasto, przyjedzie ich zobaczyć. A potem odjechała.

Kay i Gerda trzymali się za ręce. A gdy szli, mieli cudowną wiosenną pogodę. Ziemia była zielona i usiana kwiatami, dzwoniły dzwony kościelne i ujrzeli wysokie wieże wielkiego miasta. To był ten, w którym mieszkali. Poszli prosto do domu babci i po schodach do pokoju, gdzie wszystko było tak, jak było, gdy go opuścili. A zegar tykał, a wskazówki wskazywały godzinę. Ale w chwili, gdy weszli do drzwi, zauważyli jedną zmianę. Byli już dorośli.

Róże na dachu patrzyły przez otwarte okno, a ich dwa małe stołki wciąż tam były. Kay i Gerda usiedli na nich i trzymali się za ręce. Obaj zapomnieli o lodowatym, pustym splendoru pałacu Królowej Śniegu tak całkowicie, jakby to był jakiś zły sen. Babcia siedziała w dobrym słońcu, czytając im ze swojej Biblii:

„Jeśli nie staniecie się jak małe dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego”.

Kay i Gerda spojrzeli sobie w oczy i wreszcie zrozumieli znaczenie swojego starego hymnu:

„Gdzie róże kwitną tak słodko w dolinie,

Tam bez wątpienia znajdziesz Dzieciątko Chrystusowe.

I siedzieli tam dorośli, ale w głębi serca dzieci wciąż jeszcze dzieci. I było lato, ciepłe, cudowne lato.

Przeczytaj opowieść Hansa Andersena «Królowa Śniegu» w innych językach: