Słowik

Zapewne wiecie, że w Chinach wszyscy mieszkańcy są Chińczykami, a sam cesarz jest Chińczykiem.

To było dawno temu, ale właśnie dlatego warto opowiedzieć tę historię, zanim zostanie całkowicie zapomniana.

Na całym świecie nie byłoby lepszego pałacu niż pałac cesarza chińskiego. Całość była wykonana z drogocennej porcelany, tak cienkiej i delikatnej, że aż strach jej dotknąć.

Pałac stał w pięknym ogrodzie ze wspaniałymi kwiatami. Do najpiękniejszych kwiatów przywiązano srebrne dzwoneczki. A kiedy wiał wiatr, kwiaty kołysały się i dzwoniły dzwonki. Zrobiono to tak, aby nikt nie przechodził obok kwiatów bez patrzenia. ich. To było mądre!

Ogród rozciągał się daleko, tak daleko, że nawet główny ogrodnik nie wiedział, gdzie się kończy. A zaraz za ogrodem zaczął się gęsty las. Ten las dotarł do bardzo niebieskiego morza, a statki płynęły w cieniu potężnych drzew.

W lesie, nad samym brzegiem morza, mieszkał słowik. Śpiewał tak wspaniale, że nawet biedny rybak, słuchając jego piosenek, zapomniał o swojej sieci.

„Och, jakie to dobre”, powiedział, wzdychając, ale potem znów zabrał się do rzeczy i nie myślał o leśnej śpiewaczce aż do następnej nocy.

A gdy nadeszła następna noc, znowu, jakby oczarowany, posłuchał słowika i powtórzył to samo:

– Och, jak dobrze, jak dobrze!

Do stolicy cesarza przybyli podróżnicy z całego świata. Wszyscy podziwiali wspaniały pałac i piękny ogród, ale kiedy usłyszeli śpiew słowika, powiedzieli: „To jest najlepsze!”

Wracając do domu, podróżnicy opowiadali o wszystkim, co widzieli. Uczeni opisali stolicę Chin, pałac i ogród cesarza i nigdy nie zapomnieli wspomnieć o słowiku. A poeci skomponowali najwspanialsze wiersze na cześć skrzydlatej śpiewaczki, która mieszka w chińskim lesie nad brzegiem błękitnego morza.

Książki były dystrybuowane na całym świecie, a teraz jedna gruba księga dotarła do samego chińskiego cesarza. Usiadł na swoim złotym tronie, czytając i kiwając głową. Bardzo lubił czytać o tym, jak piękna jest jego stolica, jak piękny jest jego pałac i ogród. Ale na ostatniej stronie księgi cesarz przeczytał: „W Chinach jest wiele wspaniałych rzeczy, ale przede wszystkim mały ptaszek o imieniu słowik, który żyje w lesie w pobliżu cesarskiego ogrodu. Aby posłuchać jej śpiewu, radzimy wszystkim pojechać do Chin.”

– Co się stało? – powiedział cesarz. – W jaki sposób?! W moim stanie, a nawet obok mojego własnego pałacu, żyje taka niesamowita ptak, a nigdy nie słyszałem jej śpiewu! A dowiem się o niej z zagranicznych książek!

Zamknął księgę i kazał zadzwonić do swojego pierwszego ministra. Pastor ten nabrał takiego znaczenia, że ​​gdyby ktokolwiek z osób poniżej jego rangi odważył się z nim porozmawiać lub o coś zapytać, odpowiedziałby tylko: „Pf”, a to nic nie znaczy.

„Przeczytałem w uczonej księdze, że mamy cudownego ptaka zwanego słowikiem” — powiedział cesarz do ministra. – Jest uważana za pierwszą atrakcję mojego państwa. Dlaczego nigdy nie donieśli mi o tym ptaku?

– Wasza Wysokość! – odpowiedział pierwszy minister i ukłonił się cesarzowi. – Nawet o niej nie słyszałem. Nigdy nie została przedstawiona na dworze.

– Cały świat wie, że mam tak rzadkiego ptaka, a tylko ja tego nie wiem – powiedział cesarz. „Chcę, żeby była tu dziś wieczorem i śpiewała przede mną!

– Odnajdę ją, Wasza Wysokość – powiedział Pierwszy Minister.

Nie było trudno powiedzieć. Gdzie możesz ją znaleźć?

I tak pierwszy pastor biegał w górę iw dół po schodach, przez sale i korytarze, ale żaden z dworzan nie mógł mu powiedzieć, jakim ptakiem był słowik i gdzie ten sam słowik żyje.

Pierwszy minister wrócił do cesarza i poinformował, że w Chinach nie ma i nigdy nie było słowika.

– Wasza Wysokość na próżno raczy wierzyć we wszystko, co jest napisane w książkach – powiedział. – Wszystko to jest jednym pustym wynalazkiem.

– Nie bądź głupi! – powiedział cesarz. – Chcę usłyszeć słowika. Musi być dziś w pałacu! A jeśli nie będzie go tutaj w umówionym czasie, każę po kolacji bić kijami ciebie i wszystkich ministrów po piętach.

– Tzing-pe! – powiedział pierwszy minister i znów zaczął biegać w górę iw dół po schodach, po korytarzach i holach.

Biegli z nim wszyscy dygnitarze i dworzanie – nikt nie chciał skosztować paluszków.

Co jakiś czas zderzali się ze stopami i pytali się:

– Co to jest taki kochany?

– Gdzie mogę znaleźć co-lo-vya?

Ale nikt w pałacu cesarskim nawet nie słyszał

o słowiku, o którym wiedział już cały świat.

Wreszcie dworzanie wbiegli do kuchni. Siedziała tam mała dziewczynka wycierając naczynia.

Pierwszy duchowny zapytał dziewczynę, czy wie, gdzie mieszka solanka.

--– Słowik? – powiedziała dziewczyna. – Jak mogłem nie wiedzieć! Mieszka w twoim lesie. I jak ona śpiewa! Każdego dnia noszę dla mojej chorej matki resztki z cesarskiej kuchni. Mieszkamy nad morzem. Nieopodal w zaroślach leśnych rośnie stare drzewo z dużymi dziuplami i gęstymi, gęstymi gałęziami. I za każdym razem, gdy siadam, by odpocząć pod tym drzewem, słyszę śpiew słowika. Śpiewa tak czule, że samoistnie łzy płyną mi z oczu, a dusza tak się raduje, jakby całowała mnie matka.

„Dziewczyno”, powiedział pierwszy pastor, „mianuję cię szóstym dworskim zmywaczem, a nawet pokażę ci, jak sam cesarz je obiad, jeśli pokażesz nam, gdzie mieszka słowik”. Został dziś zaproszony do sądu.

I tak wszyscy poszli do lasu.

Z przodu szła dziewczyna, a za nią ministrowie i dygnitarze.

Szli, szli i nagle gdzieś w pobliżu krowa jęknęła.

– O! – powiedzieli dworzanie. – To chyba słowik. Cóż za mocny głos!

„To ryczenie krowy”, powiedziała dziewczyna. – Nadal jest daleko od drzewa, na którym żyje słowik. I wszyscy poszli dalej. Nagle w bagnie zaczęły rechotać żaby.

– Wspaniały! – powiedział sądowy bonza. – Wreszcie słyszę słowika. Tak jak srebrne dzwony w naszej kaplicy!..

„Nie, to są żaby”, powiedziała dziewczyna. — Ale teraz myślę, że wkrótce usłyszymy samego słowika.

I rzeczywiście, z gąszczu konarów dobiegł wspaniały śpiew.

– To jest słowik! – powiedziała dziewczyna. – Słuchaj, słuchaj! I oto on! – I wskazała palcem na małego szarego ptaszka siedzącego na gałęzi.

– Pf! – powiedział pierwszy minister. – Nigdy nie myślałem, że ten słynny słowik jest tak nieatrakcyjny z wyglądu. Musiał zsiwiać ze strachu, widząc tak wielu szlachetnych ludzi.

– Słowik! Dziewczyna głośno krzyczała. „Nasz łaskawy cesarz chce cię wysłuchać.

– Cieszę się! – odpowiedział słowik i śpiewał jeszcze głośniej.

– Pf, pf! – powiedział pierwszy minister. – Jego głos rozbrzmiewa tak głośno, jak szklane dzwonki na ceremonialnym baldachimie cesarza. Tylko zobacz, jak działa ta mała szyja! Dziwne, że nigdy wcześniej nie słyszeliśmy tak wspaniałej piosenkarki. Bez wątpienia odniesie ogromny sukces na dworze.

„Czy cesarz chce, żebym śpiewał jeszcze trochę?” – spytał słowik. Myślał, że przemawia do niego sam cesarz.

– Niezrównany panie Nightingale! – powiedział pierwszy minister. — Jego Królewska Mość Cesarz nie jest tutaj, ale powierzył mi miłe zlecenie zaproszenia cię na ucztę dworską, która ma się odbyć dzisiejszego wieczoru. Nie wątpię, że swoim cudownym śpiewem oczarujesz Jego Wysokość.

„O wiele lepiej jest słuchać moich piosenek w zielonym lesie”, powiedział słowik. – Ale chętnie polecę z tobą, jeśli cesarzowi spodoba się to.

A tymczasem w pałacu przygotowywali się do święta. Wszyscy biegali, krzątali się i awanturowali. Setki tysięcy złotych lampionów odbijały się w porcelanowych ścianach i szklanej podłodze; piękne kwiaty ułożono rzędami na korytarzach, a przywiązane do nich dzwonki dzwoniły tak głośno od całego tego pośpiechu, zawieruchy i wiatru, że nikt nie słyszał własnego głosu.

A potem nadszedł wieczór. Cesarz siedział pośrodku wielkiej sali. Przed cesarskim tronem postawiono złoty słup, a na samym jego szczycie siedział słowik. Wszyscy dworzanie byli w pełnym zgromadzeniu. Nawet biednej dziewczynie z kuchni pozwolono stać w drzwiach – w końcu nie była już zwykłą dziewczyną, ale dworską zmywarką. Wszyscy byli wystrojeni po drobinki i nie spuszczali oczu z małego szarego ptaszka.

Ale cesarz łaskawie skinął głową. I słowik zaczął śpiewać.

Śpiewał tak cicho, tak cudownie, że nawet sam cesarz miał łzy w oczach i spływał po policzkach.

Potem słowik wybuchnął jeszcze głośniej, delikatniej. Jego śpiew wystarczał sercu.

Kiedy skończył, cesarz powiedział, że będzie faworyzował słowika swoim złotym butem na szyi. Ale słowik podziękował i odmówił.

„Już zostałem nagrodzony”, powiedział słowik. – Widziałem łzy w oczach cesarza. Czego jeszcze mogę chcieć otrzymać nagrodę?

I znowu zabrzmiał jego cudowny głos.

– Och, to urocze! – na próżno wykrzykiwały panie do dworzan.

I od tego czasu, kiedy musieli porozmawiać z kimś, kogo chcieli zadowolić, wkładali sobie wodę do ust, aby bulgotała im w gardle. Widzisz, damy dworu wyobrażały sobie, że ten bulgotanie jest jak trele słowika.

Zostawili słowika na dworze i przydzielili mu specjalny pokój. Dwa razy dziennie i raz w nocy pozwolono mu chodzić swobodnie.

Ale przydzielono mu dwunastu służących, a każdy z nich trzymał jedwabną wstążkę przywiązaną do nogi słowika.

Nie trzeba dodawać, że taki spacer mógł być wielką przyjemnością!

Całe miasto zaczęło mówić o niesamowitym ptaku, a jeśli trzech znajomych spotkało się na ulicy, jeden z nich powiedział: „Tak”, drugi podniósł: „Lo”, a trzeci kończył: „Wei”, po czym cała trójka westchnęli i podnieśli oczy ku niebu.

Jedenastu sklepikarzy nadało swoim synom nowe imię: „Słowik” – na cześć cesarskiego słowika – choć głosy tych dzieci brzmiały jak skrzypienie niesmarowanych kół.

Jednym słowem, mały ptak leśny stał się sławny w całych Chinach.

Ale pewnego dnia cesarzowi przysłano z Japonii pudełko owinięte jedwabną tkaniną. Pudełko brzmiało „Słowik”.

„To prawdopodobnie nowa książka o naszym słynnym ptaku” – powiedział cesarz.

Szuflada była otwarta, ale nie była to książka, tylko ozdobne pudełko. A w pudełku był sztuczny słowik. Wyglądał bardzo podobnie do żywego, ale cały posypany diamentami, rubinami i szafirami. Gdy tylko dostaniesz ptaka-zabawkę, zacznie śpiewać jedną z tych piosenek, które śpiewa prawdziwy słowik, i kręci złoconym ogonem. Na szyi ptaka była wstążka z napisem: „Słownik cesarza japońskiego jest niczym w porównaniu ze słowikiem cesarza chińskiego”.

– Jak słodko! – mówili wszyscy. A ten, który przyniósł cennego ptaka, został natychmiast podniesiony do rangi nadwornego dostawcy słowików.

„Teraz niech ten nowy słowik i nasz stary śpiewak zaśpiewają razem” – zdecydował cesarz.

Ale sprawy nie szły dobrze: prawdziwy słowik śpiewał swoją piosenkę za każdym razem w nowy sposób, a sztuczny powtarzał tę samą piosenkę, jak nakręcane organy.

Potem sztuczny słowik musiał śpiewać sam. Odniósł taki sam sukces jak prawdziwy słowik, ale jednocześnie był znacznie piękniejszy – cały lśnił i błyszczał drogocennymi kamieniami. Trzydzieści trzy razy śpiewał to samo i nie był w najmniejszym stopniu zmęczony.

Dworzanie chętnie wysłuchaliby jego pieśni jeszcze trzydzieści trzy razy, ale cesarz powiedział, że teraz dla porównania trzeba posłuchać prawdziwego słowika. Potem wszyscy odwrócili się i spojrzeli na złoty słup. Ale słowika nie było. Gdzie on poszedł?

Nikt nawet nie zauważył, jak słowik wyleciał przez otwarte okno i poleciał do swojego zielonego lasu.

– Co to jednak jest? – powiedział cesarz. I wszyscy dworzanie zaczęli besztać słowika i nazywać go niewdzięcznym stworzeniem.

– Najlepszy ptak został z nami! – mówili wszyscy, a zabawny słowik musiał po raz trzydziesty czwarty zaśpiewać swoją jedyną piosenkę.

Nadworny kapelmistrz chwalił sztucznego ptaka na wszelkie możliwe sposoby i zapewniał, że jest on znacznie lepszy od prawdziwego zarówno wyglądem, jak i głosem.

— Pozwolę sobie stwierdzić, mój panie i wy, szanowni panowie — powiedział — że przewaga sztucznego słowika nad żywym słowikiem jest niezaprzeczalna. Oceniaj sam – mając do czynienia z żywą osobą, nigdy nie wiesz z góry, co lubi śpiewać, podczas gdy zawsze wiesz z góry, co dokładnie zaśpiewa sztuczny. Jeśli chcesz, możesz go nawet rozebrać i zobaczyć, jak działa, jak znajdują się i działają wszystkie jego wałki, trybiki i sprężyny – owoc ludzkiego umysłu i nauki.

„O tak, my też tak uważamy” — powiedzieli dworzanie.

A cesarz kazał pokazać ptaka całemu miastu w najbliższą niedzielę.

– Niech ludzie jej posłuchają – powiedział.

Mieszczanie słuchali z przyjemnością i wyrażali pełną aprobatę, jakby uraczono ich wyśmienitą herbatą, a Chińczycy, jak wiadomo, nie kochają niczego poza herbatą.

Wszyscy jednym głosem wykrzyknęli „Och!”, Podnieśli palce wskazujące i pokiwali głowami.

Tylko biedni rybacy, którzy słyszeli prawdziwego słowika, mówili:

– Śpiewa nieźle! Wygląda nawet jak żywy słowik. Ale nadal to nie to! Czegoś brakuje, a czego – my sami nie wiemy!

Tymczasem cesarz wydał dekret, przypieczętowany największą pieczęcią cesarską. W dekrecie tym ogłoszono, że prawdziwy słowik został na stałe wyrzucony z państwa chińskiego. A sztuczny odbywał się na jedwabnej poduszce, w pobliżu samego cesarskiego łóżka. Wszystkie klejnoty, które mu podarowano, zostały ułożone wokół niego, łącznie z cesarskim złotym butem.

Mechaniczny ptak otrzymał specjalny tytuł: „Pierwszy śpiewak cesarskiej szafki nocnej po lewej stronie”, ponieważ cesarz uważał, że strona, po której znajduje się serce, jest ważniejsza, a serce jest po lewej stronie nawet cesarza!

Naukowcy napisali dwadzieścia pięć grubych książek o sztucznym słowiku, pełnych najbardziej zawiłych i niezrozumiałych chińskich słów. Jednak wszyscy dworzanie zapewniali, że czytali te książki i rozumieli od słowa do słowa, w przeciwnym razie zostaliby nazwani ignorantami i bili po piętach kijami.

Minął więc rok. Cesarz, cały dwór, a nawet całe miasto znały na pamięć każdą nutę pieśni sztucznego słowika. Dlatego tak bardzo lubiłem jego śpiew. Każdy mógł teraz sam śpiewać do ptaszka. Chłopcy z ulicy śpiewali: „Chi-chi-chi! Kluk-kluk-kluk!” I nawet sam cesarz czasami nucił: „Tsi-chi-chi! Kluk-kluk-kluk!”. Co za radość!

A potem pewnego wieczoru przed cesarzem zaśpiewał sztuczny ptak, a on leżał w łóżku i jej słuchał. Nagle coś zasyczało w środku ptaka, zabrzęczało, koła szybko się obróciły i zatrzymały. Muzyka ucichła.

Cesarz wyskoczył z łóżka i posłał po swojego osobistego lekarza. Ale co mógł zrobić? W końcu nigdy nie leczył słowików – ani żywych, ani sztucznych.

Potem wezwano zegarmistrza. Zegarmistrz rozebrał ptaka na części, przez długi czas oglądał niektóre koła i dokręcał śruby. Potem powiedział, że chociaż ptak będzie śpiewał, trzeba się z nim obchodzić bardzo ostrożnie: małe zęby są zużyte, a nowych nie można założyć. Co za żal!

Wszyscy byli bardzo zasmuceni. Cesarz wydał nowy dekret, który stanowił, że „pierwszy śpiewak cesarskiego stolika nocnego po lewej stronie” „może być uruchamiany tylko raz w roku, a nawet wtedy na krótki czas.

Aby uspokoić mieszczan, nadworny kapelmistrz wygłosił przemówienie, w którym z wielką wprawą udowodnił, że mechaniczny słowik nie pogorszył się ani trochę. Cóż, jeśli tak powiedział konduktor sądowy, to znaczy, że tak było.

Minęło kolejne pięć lat.

Pewnego dnia cesarz przeziębił się i zachorował. Lekarze nie mieli już nadziei na jego wyzdrowienie. Ministrowie i dworzanie mieli ogłosić nowego cesarza, a ludzie tłoczyli się na ulicach i pytali pierwszego ministra o stan zdrowia starego cesarza.

– Pf! – odpowiedział pierwszy minister i potrząsnął głową.

Blady i zimny cesarz leżał w swojej wspaniałej łodzi. Wszyscy dworzanie uważali go za martwego i wszyscy rzucili się, by pokłonić się nowemu cesarzowi. Służba biegała po pałacu, aby usłyszeć najnowsze wieści, podczas gdy pokojówki spędzały czas na pogawędce przy filiżance herbaty. We wszystkich salach i korytarzach rozłożono dywany, aby nie było słychać odgłosu kroków, a w pałacu panowała martwa cisza.

Ale stary cesarz jeszcze nie umarł, chociaż leżał zupełnie nieruchomo na swoim wspaniałym łóżku, pod aksamitnym baldachimem ze złotymi frędzlami. Okno było otwarte i przez miesiąc patrzyłem na cesarza i mechanicznego słowika, którzy leżeli nieruchomo jak sam cesarz na jedwabnej poduszce przy łóżku pacjenta.

Biedny cesarz ledwo mógł oddychać, wydawało mu się, że ktoś ściska mu gardło. Otworzył oczy i zobaczył, że Śmierć siedzi na jego piersi. Włożyła na głowę koronę cesarza, w jednej ręce trzymała jego złotą szablę, aw drugiej – cesarski sztandar. I dookoła ze wszystkich fałd aksamitnego baldachimu wyjrzały jakieś okropne twarze: jedne brzydkie i złe, inne piękne i miłe. Ale było o wiele więcej zła. Były to dobre i złe uczynki cesarza. Spojrzeli na niego i szeptali rywalizująco.

– Pamiętasz to? – słychać z jednej strony.

– Czy pamiętasz to? – pochodził z drugiego. I mówili mu takie rzeczy, że zimny pot wystąpił na czole cesarza.

– Zapomniałem o tym – mruknął. – I nigdy nie wiedziałem...

Poczuł się tak mocno, tak przestraszony, że krzyknął:

– Tu muzyka, muzyka! Pokonaj wielki chiński bęben! Nie chcę ich widzieć ani słyszeć!

Ale straszne głosy nie ustały, a Śmierć, jak stary Chińczyk, kiwał głową na każde ich słowo,

– Tu muzyka, muzyka! Cesarz płakał jeszcze głośniej. – Śpiewaj przynajmniej ty, mój wspaniały złoty ptaszku! Dałem ci klejnoty, zawiesiłem ci na szyi złoty but!... Śpiewaj, śpiewaj!

Ale ptak milczał: nie było nikogo, kto by go zaczął, a bez tego nie mógł śpiewać.

Śmierć z uśmiechem spojrzał na cesarza pustymi oczodołami. W komnatach cesarza panowała martwa cisza.

I nagle za oknem rozległ się cudowny śpiew. Był to mały żywy słowik. Dowiedział się, że cesarz jest chory i przyleciał, aby go pocieszyć i pocieszyć. Usiadł na gałęzi i śpiewał, a straszne duchy, które otaczały cesarza, zbladły i pobladły, a krew płynęła szybciej i goręcej do serca cesarza.

Sama śmierć usłyszała słowika i tylko cicho powtórzyła:

– Śpiewaj słowiku! Śpiewaj więcej!

– Dasz mi za to drogocenną szablę? A baner? A korona? – spytał słowik.

Śmierć kiwała głową i rozdawała jeden skarb po drugim, a słowik śpiewał i śpiewał. Zaśpiewał więc piosenkę o cichym cmentarzu, gdzie kwiaty czarnego bzu, białe róże pachną słodko, a łzy żyjących, opłakujących swoich bliskich, lśnią w świeżej trawie na grobach. Wtedy Śmierć tak bardzo zapragnął wrócić do swojego domu, na cichy cmentarz, że owinęła się zimną białą mgłą i wyleciała przez okno.

– Dziękuję, drogi ptaku! – powiedział cesarz. – Poznaję cię. Kiedyś wyrzuciłem cię z mojego stanu, a teraz wygnałeś Śmierć z mojego łóżka swoją piosenką! Jak mogę cię nagrodzić?

„Już mnie nagrodziłeś”, powiedział słowik. – Widziałem łzy w twoich oczach, kiedy pierwszy raz śpiewałem przed tobą – Nigdy tego nie zapomnę. Szczere łzy zachwytu to najcenniejsza nagroda dla piosenkarza!

I znów zaczął śpiewać, a cesarz zasnął zdrowym, zdrowym snem.

A kiedy się obudził, słońce już jasno świeciło przez okno. Żaden z dworzan i służących nawet nie spojrzał na cesarza. Wszyscy myśleli, że nie żyje. Jeden słowik nie opuścił pacjenta. Siedział za oknem i śpiewał jeszcze lepiej niż kiedykolwiek.

– Zostań ze mną! – zapytał cesarz. – Zaśpiewasz tylko wtedy, kiedy będziesz chciał. I rozwalę sztucznego ptaka.

– Nie rób! – powiedział słowik. „Służyła ci najlepiej, jak umiała. Zostaw ją przy sobie. Nie mogę mieszkać w pałacu. Przylecę do Ciebie, kiedy zechcę i będę śpiewać o szczęśliwych i nieszczęśliwych, o dobru i złu, o wszystkim, co dzieje się wokół Ciebie i o tym, czego nie znasz. Wszędzie leci mały ptak śpiewający – wlatuje pod dach biednej chłopskiej chaty i do szałasu rybackiego, które są tak daleko od twojego pałacu. Przelecę i zaśpiewam dla Ciebie! Ale obiecaj mi ...

– Wszystko czego pragniesz! – wykrzyknął cesarz i wstał z łóżka.

Zdążył już włożyć cesarską szatę i przycisnął do serca ciężką złotą szablę.

– Obiecaj mi, że nie powiem nikomu, że masz małego ptaszka, który opowiada ci o całym wielkim świecie. Tak jest lepiej.

A słowik odleciał.

Potem weszli dworzanie, zebrali się, aby spojrzeć na zmarłego cesarza, i zamarli na progu.

A cesarz rzekł do nich:

– Witaj! Dzień dobry!

Przeczytaj opowieść Hansa Andersena «Słowik» w innych językach: